Rzeczy cudownie odnalezione.
Co jakiś czas przydarza mi się odnaleźć rzeczy, których nie zgubiłem.
Nie mam oczywiście na myśli rzeczy zgubionych przez innych – wtedy nie
byłyby one odnalezione, lecz skradzione albo co najwyżej – pożyczone.
Mając uzasadniona obawę, że fikcja nie wyzwala, opowiem wiec tylko o tych przypadkach, kiedy odnalazłem tzw. swoje rzeczy, które bezpowrotnie uznałem za zaginione.
Czyli będzie to powiastka o tym, jak niektórzy widza świat rzeczy a jak którzy rzeczy świat.
Przypadek pierwszy, kiedy to myśl składa się w sentencję, nawet dość udaną, ale ani myśli zwracać na to uwagi a tym bardziej do owej sentencji się przywiązywać.
Do myśli swoich, tych niebieskich ptaków, mam zresztą tyle sentymentu, co do kluczy gęsi szybujących w sobie tylko znanym kierunku albo stad szpaków lub wróbli, które z ta samą brawurą wpadają w gęstwinę krzaków kolczastych – dla pogaduszek, co owocowych – dla przekąski.
Są wiec te myśli ulotne, które pomimo swej błahości wypisane są tatuażami na karku Atlasa a świat bez nich pogrążyłby się po raz kolejny w ciemności oraz myśli zorganizowane, zapełniające w swoim materialnym wysublimowaniu talerzyk z fetą, oliwą i bazylią a także będące ripostą i tenisowym smeczem dla rozlicznych a najczęściej nierozliczonych rachunków oraz niewinnie szantażujących ofert wpadających przez pocztowy otwór złych wiadomości.
Nieświadomie brodzimy w tych myślach jak balwierze po obciętych włosach w zakładach fryzjerskich, które teraz, dla podkreślenia roli wyzywającej grzywki lub ondulacji w najnowszych dziejach ludzkości, zwą się studiami, pracowniami lub atelier.
Oczywiście, może być tak, że ta cieniutka ironia spowodowana jest faktem braku konieczności korzystania z owych zacnych przybytków, albowiem – taki los – mojej głowy nie ima się już włos.
Ale to tylko te mityczne, szaro-niebieskie ptaki myśli, poskrzeczą lub poświergoczą. I fru.
Kiedyś myślałem, że mam serce.
Z czasem okazało się, że to nie moje serce i może w ogóle nie serce tylko raczej przypadkowa zbieranina komórek, gdzieś np. w przysadce mózgowej, odpowiedzialnej przypadkowo za współczucie, zresztą najbardziej za współczucie samemu sobie (stąd łzy na pogrzebie są zawsze nad swoim losem).
I przypadkowo, po trzeciej, rzekomo już ostatecznej i nieuchronnej śmierci, która nie nastąpiła i zresztą nic by nie zmieniła oprócz drobnych komplikacji spadkowych, coś się odmieniło, odnalazłem nie skarb, nie zapomniany kupon wygranej na loterii, ale zgubę, uznaną za zaginioną, jak Arkę Przymierza, prawie tak jak kiedyś zasnąłem po czerwonym winie na słonecznej ławce w Saragossie a pieniądze tam niezgubione, uznane za stracone, podejrzewałem nawet, że ukradzione, odnalazłem dopiero kolo Lubljany, nieprocentowały smacznie w zapomnianej torbie, w kieszonce uszytej zmyślnie przez pracowite kobiety w szwalniach Bangladeszu.
Odwijam los na tej pięknej już teraz wiosce słoweńskiej a tu takie slowa – nic nie wygrałeś, kurwa nie jesteś tu po to aby pierdolić głupoty, łażąc bez celu po gnijącej kładce między utopiami. Myślę, co to za myśli, nie jestem na wegańskiej diecie, nie piję więcej niż zwykle, nie zapisałem się do żadnej sekty ani zakonu. I nagle, ktoś, chciałbym go poznać, ładnie pozamieniał – nie szukajcie a będzie wam dane, ale nic się nie stanie bez ducha świętego
i poszedłem po niezamarzniętej, przezroczystej tafli jeziora a pod nią zobaczyłem tłumy ludzi brodzących w bagnie nieświadomości.
I przeszły radosne orszaki Dionizosa vel Bachusa, a po nich jak zwykle wkroczyło ego.
No wiec ego z wyrzutem – no co ty, to dzięki mnie się tyle w życiu naruchałeś, opiłeś i objadłeś – nie zostawiaj mnie teraz…
Spierdalaj – rzuciłem na ostateczne pożegnanie.
Nieświadomość to niedostrzeganie różnicy między tybetańskimi chorągiewkami w Himalajach a strzępami plastikowych torebek szamoczących się na posmutniałych drzewach albo wtłaczających się
w meandry nobliwych rzek i rzeczułek śmieci – pokracznych wytworów naszej jedynie cudownej cywilizacji.
Albo jak znak równosci miedzy jaskółkami gawędzącymi na elektrycznych drutach i spinaczami do prania na żyłkach w niewypieszczonych ogródkach. Przy czym takim ogródkom mówimy stanowcze Tak.
W końcu życie to nieustanne misterium a mądrość stąpa cicho i niespiesznie,
aby pędząca głupota nie mogła jej zauważyć.
Przypadek pierwszy uważam za wyjaśniony, więc bez niepotrzebnego moralizatorstwa przejdę do drugiego.
Słowo „sumienie’ jest najbardziej znienawidzonym przez świat słowem, chyba, że występuje razem – „sumienie świata” lub tzw. „sumienie społeczne”. Wtedy, zgodnie z obowiązującymi ideami, można zaplanować
i zrealizować każda wojnę lub zbrodnię.
Sumienie jednostkowe jest bytem niepotrzebnym, obrzydliwym i jakimś cudem niezakazanym jeszcze przez światowa jurysdykcję.
Mam nieodparte wrażenie, że sędziowie nieco łagodniejszym okiem patrzą na zbrodniarzy niż na ludzi niewinnych, posiadaczy jakichkolwiek resztek sumienia.
Przyczyna wydaje się być prosta – osobnicy posiadający takowe, są z założenia wrogami postępu, dobrobytu I rozwoju ludzkości a samo pojęcie „sumienia” jest tworem wstecznym, hamującym, sypiącym piachem po trybach systemu.
Jeśli, nie daj Boże, przyczepić przymiotnik – czyste, staje się ono automatycznie wrogiem każdego, zbawiającego czy może już zbawionego przez swoje prawa świata.
Czy to jest z tej przyczyny, ze czyste sumienie jest kruszcem droższym od złota i minerałem cenniejszym niż diament, czy też z tej, że każdy szubrawca podświadomie nienawidzi swego odbicia w lustrze, tego nie wiem. Swoją drogą cale szczęście, ze tych opowiastek nigdy nie przeczytają doradcy finansowi lub bankierzy, bo czyste sumienie, to najlepiej oprocentowany kapitał.
Jednym słowem, jeśli mowa jest srebrem, milczenie – zlotem a czyny stopem tytanu i platyny, to sumienie jest najcenniejsze,
bo uplecione z niepokoju świata o serce i serca o świat.
Potem jest tylko serce, ale jego domniemana kruchość jest mitem godnym kolejnej powiastki.