W skrócie o Polsce niecałej, gdzie mamona i fałsz, pląsają w fokstrocie
a żałoba i lament wypisane w rocie.
Gdzie zdolności regeneracyjne bezinteresownego skurwysyństwa są nieograniczone.
Gdzie wielu chciałoby mieć anioła stróża a nikt nim być…
Gdzie jest pełno ludzi a trudno znaleźć człowieka.
A świat? I tu ku pamięci pewnego rapera mistrza.
Zabawne jest, co ludzie są w stanie zrobić aby uniknąć świadomości oczywistej chwilowosci istnienia.
Zycie to poszukiwanie właściwego konserwantu, smaru do zębatek i piast w rowerze,
na którym przez nie pędzimy. Konserwantem może być wiara lub seks, używki lub praca, pasja lub obsesja. Wszystko to krzyk nad morzem samotności. Przychodzi w końcu czas niechęci na konfabulacje, koloryzacje, dodawanie niepotrzebnej scenerii i nieakceptacji. Przychodzi Czas na zgodę.
Nie ma bardziej tak skrupulatnie lub niedorzecznie niedostrzeganych (bardziej może, ukrywanych) konserwantów, jak świadomość i miłość. Bo każdy czegoś potrzebuje, niestety dostaje rzeczy i prezenty albo niepotrzebne albo wręcz niechciane.
Zycie to nieustanne misterium każdego oddechu, kroku i uderzenia serca. Serca.
Wszystko inne może być względne (relacje z ludźmi, nastrój, pogoda, stan konta i zdrowia, w końcu inaczej czujemy się bogaci i kochani na dzikiej plaży a inaczej w samotnym, szpitalnym łóżku bez odpowiedniego ubezpieczenia),
ale to pozory, brak świadomości przemijalności życia i nieprzemijalności Serca.
Zniknie na pewno waleczność i władczość, wszystkie rodzaje ubogiej w miłość seksualności, ale nie piękno i i wieczność.
Jesteś bogiem, uświadom to sobie, sobie.
Muszelki na plaży nie pamiętają głębi oceanu, dlaczego my wyrzuceni na brzeg mielibyśmy coś pamiętać?
Nie jesteśmy od wyznaczania celów, one są wyznaczone, potrzeba tylko pokory żeby je dostrzec. Ego jest przebiegłe, zamienia potrzebę wyjątkowości w jakąś wiarę (zresztą licytowanie się na wiary, jest równie bezsensowne jak na aukcjach), kurczy się stosownie do okoliczności i zmusza się do pokory za możliwość deptania po piętach.
Ale żeby nie było, że z bloga wieje tylko cienką metafizyką i mętną filozofią, piękny
a la Hrabalowski cymesik z opowieści ziomka wracającego z północy Szkocji do Edynburga.
Mianowicie pociągi w Szkocji wyposażone są w automatycznie otwierane toalety, przypominające wielkie, półokrągłe kabiny prysznicowe. Po rozsunięciu się drzwi, całe wnętrze widoczne jest dla połowy wagonu, który podkreślę, był w tym przypadku wyjątkowo zatłoczony, tzw. full (środek sezonu, popularny kierunek, itp)
Ziomek storpedowany niepowodzeniem z próbą powrotem autobusem za 1/4 ceny podróży koleją, postanowił odreagować i skorzystać z przybytku chodzących na piechotę. Niestety nieświadomy postępu techniki (czy też przyciśnięty ciśnieniem), po ulokowaniu zadka
i błogiemu oddaniu się przyjemności wykreowania numeru drugiego, nie dostrzegł przycisku „zablokuj”. Wyobraźcie sobie teraz sytuację, w której ten amfiteatr się nagle otwiera na połowę wagonu, nobliwi podróżni zajadający lunch i konwersujący o pogodzie lub wspomnieniach z urlopu, spoglądają z ukrywanym niesmakiem do wnętrza, a ziomkowi zostaje tylko Hamletowskie – ć albo nie ć.
Zycie odmieniające nas dowolnie przez przypadki sprawiło, że niedługo po tej podróży dosięgło ziomka to drugie ć, odszedł jak zwykle nie wtedy kiedy by wypadało, znienacka, swoją drogą ciut nieelegancko, bez uprzedzenia. Jakże potężna jest samotność a jeszcze potężniejsza miłość, kiedy kobieta wkrada się nocą do kaplicy, odkręca śrubki od trumny, żeby się intymnie, bez świadków pożegnać z ukochanym. Zeby nie idealizowac – za 3 dni po pogrzebie, byla obecna na profilu randkowym.
Nieprzemijalność Serca.