Psoty literki „d”.
Łatwiej jest opowiedzieć, niż odpowiedzieć, omamić niż odmamić,
oszukać niż odszukać. I w zasadzie na tym dziś chciałem skończyć,
ale mając jeszcze życiowy wybór czy zawsze mogę się położyć na chwilę, czy za chwilę mogę się położyć na zawsze, wybrałem opcję nie podaną w ankiecie.
I jak to mówią demiurgowie tego świata, szkoda nie wykorzystać tak pięknego kryzysu,
niech i my „lockdownowcy”
(żeby nie anglicyzować – zamknięci autystycy?), też coś z niego mamy.
Spacerując i brodząc po błotnistych jeszcze szkockich ścieżkach (kliniczny przypadek ego, jakby te ścieżki nie mogły być na jakimś byle jakim, zapomnianym i pospolitym pogórzu), ścieżkach tak niedawno białych i same niepewnych siebie, i czy prowadzą do celu, podpierając się (podpierać i popierać:) leszczynowym kosturem, przelatujący klucz rozplotkowanych gęsi (jak to zwykle jest u gęsi lecących na wczasy), przyniósł niecosoficzną świadomość ułomności i złudzeń.
Żadne słowa, idee czy zamienione na gładki asfalt chęci, nie zmienią harmonii świata,
który od leci przelewa z pełnego. Ileż z tej pełni dumnie tylko grzmiący i brzmiący,
przekuli na miecze, zbroje i pociski, na armaty, czołgi i medale. Ruiny i złomowiska.
Życie spędzane na szukaniu u innych odcisków i pięt Achillesowych.
Jak płytkie są korzonki strachu homo erectusa (nie wiedzieć czemu nazywanego sapiensem) wobec wszechobecnej potęgi istnienia. Jak bardzo nie uświadamiam sobie własnej niewoli.
Pochylone niby pokornie główki przebiśniegów puściły do mnie filuterne, białe oczka.
Płowe łąki zaprosiły wzrok do muśnięcia swoich szaro – pastelowych smug.
W ramach ustalonych haseł i odzewów, jebnąłem się w łysą czaszkę tym leszczynowym kosturem i po łyku cydru oraz głębokim peelingu wiosennym deszczem, pomaszerowałem śmiało, lekko i nieregulaminowo.
O ileż łatwiej jest dostać niż ostać. Nie chcieć ani wędki ani ryby, tylko bycia sam na sam
z rzeką.